Coś mi się tutaj pochrzaniło, ale nie mam czasu by to ponaprawiać.. Przepraszam. ~ Marcelinka.
Chłopiec szedł wolno korytarzem, spoglądając wciąż na trzymany przez niego arkusz papieru. Musiał zająć się wszystkim, bo w rządzeniu specjalnie nikt mu nie pomagał. Nie patrzył nawet kto się z nim mija... I kto się z nim właśnie zderzył. Podniósł zdezorientowany wzrok na wysoką, czarnowłosą postać, wyglądającą już na całkiem wkurwioną.
Chłopiec szedł wolno korytarzem, spoglądając wciąż na trzymany przez niego arkusz papieru. Musiał zająć się wszystkim, bo w rządzeniu specjalnie nikt mu nie pomagał. Nie patrzył nawet kto się z nim mija... I kto się z nim właśnie zderzył. Podniósł zdezorientowany wzrok na wysoką, czarnowłosą postać, wyglądającą już na całkiem wkurwioną.
Carlise spojrzał na niższego chłopca z wyższością.
- Słuchaj. Nie wchodź mi w drogę. Chyba, że masz ochotę na coś konkretnego. - powiedział uśmiechając się przebiegle. Chłopak milczał. Pozbierał się szybko i odszedł z zakłopotanym spojrzeniem. - Ej, dokąd się wybierasz? - zapytał, łapiąc go dość mocno za nadgarstki i przystawiając do lodowatej ściany. William zamknął oczy, przestraszony. Nadal jednak milczał, myśląc tylko o tym żeby dał mu święty spokój.
- Z..zostaw mnie...! - udało mu się wydukać. Nie miał zamiaru znów pozwolić sobie żeby jego narzeczony go tak potraktował.
- Niby czemu miałbym to zrobić? - Rozstawił mu nogi, a pomiędzy nie wsadził kolano i mocno wpił się w jego wargi. Chłopak jęknął, starając się wyszarpać, co jednak nic nie dawało. Nigdy to nic nie dało.. Najzabawniejsze było to, że nikt nie mógł z tym nic zrobić. Byli narzeczonymi, więc Carlise mógł z nim zrobić praktycznie co zechciał. A on nie potrafił się obronić.
- Co taki niezadowolony? - zapytał mężczyzna, uśmiechając się triumfalnie. - Co taki niezadowolony? - zapytał mężczyzna, uśmiechając się triumfalnie.
- Z..zastanów się... - po jego policzkach popłynęły łzy. Wcale nie chciał by się tak działo. Nie miał niestety wyboru, jego delikatnie uczucia brały nad nim górę. Zamknął ponownie oczy, błagając by to się skończyło.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo cieszy mnie widok Twojej twarzy wykrzywionej w bólu. - Wyszeptał mu z uśmiechem na ucho zdając sobie sprawę ile ma korzyści z takiego narzeczonego. - Wiesz co? Aż mi Ciebie żal.
William starał się odepchnąć ręce mężczyzny, ale nie było rady na jego natarczywe i nieprzyjemne gesty. Był jednak od niego o siedem lat starszy, do tego o wiele wyższy i masywniejszy. Zostało mu tylko cicho popłakiwać i jęczeć. Nie miał siły mu się sprzeciwiać. Starszy chłopak nie zwracał na niego uwagi robił jedynie swoje. Nagle do pokoju weszła wysoka, czarnowłosa kobieta. Patrzyła chłodno i obojętnie na podłogę, ale gdy usłyszała jęki, spojrzała w stronę wydarzenia. Gdy Carlise zauważył, że kobieta jest w środku od razu łagodnie spojrzał na swojego przyszłego męża.
- Nie płacz Kochanie.. To nic. - szepnął "czule", udając że pociesza go po jakże smutnej rzeczy która mu się przytrafiła. A tą smutną rzeczą był on sam.. William spojrzał na niego z wielkim bólem w oczach. Wiedział że kobieta będzie udawała że nic się nie stało, czy się teraz na niego wydrze czy nie. - NIENAWIDZĘ CIĘ! - krzyknął i w końcu wyszarpując się, pobiegł wzdłuż korytarza, potem trzaskając drzwiami. Starszy chłopak usiłował odegrać teraz scenkę zrozpaczonego kochanka, któremu uciekł ukochany. Opadł na kolana.
- Nie... Kochanie..! - Powiedział sztucznie poruszonym głosem, chowając uśmiech w dłoniach.
Kobieta spojrzała na niego ze sztucznym smutkiem. Często towarzyszyła takim przedstawieniom. Bachor nie był zbyt ważny, ale przy wszystkich innych udawała że to jej skarb i drugi syn. Dla Williama to był żart, bo gdy nikogo nie było traktowała go jak szmatę.
***
Will biegł szybko przez ciemną dróżkę, do której słońce nie dochodziło spod dużych rozgałęzień i kołdry liści. Starał się opanować łzy i jakoś się uspokoić. Nie było to jednak łatwe bo wiedział że zaraz będzie tak samo. Powoli się ściemniało. W końcu jasno purpurowe światło wychyliło się zza horyzontu, przenikając przez żywopłoty dzikiej róży.
- Nie płacz Kochanie.. To nic. - szepnął "czule", udając że pociesza go po jakże smutnej rzeczy która mu się przytrafiła. A tą smutną rzeczą był on sam.. William spojrzał na niego z wielkim bólem w oczach. Wiedział że kobieta będzie udawała że nic się nie stało, czy się teraz na niego wydrze czy nie. - NIENAWIDZĘ CIĘ! - krzyknął i w końcu wyszarpując się, pobiegł wzdłuż korytarza, potem trzaskając drzwiami. Starszy chłopak usiłował odegrać teraz scenkę zrozpaczonego kochanka, któremu uciekł ukochany. Opadł na kolana.
- Nie... Kochanie..! - Powiedział sztucznie poruszonym głosem, chowając uśmiech w dłoniach.
Kobieta spojrzała na niego ze sztucznym smutkiem. Często towarzyszyła takim przedstawieniom. Bachor nie był zbyt ważny, ale przy wszystkich innych udawała że to jej skarb i drugi syn. Dla Williama to był żart, bo gdy nikogo nie było traktowała go jak szmatę.
***
Will biegł szybko przez ciemną dróżkę, do której słońce nie dochodziło spod dużych rozgałęzień i kołdry liści. Starał się opanować łzy i jakoś się uspokoić. Nie było to jednak łatwe bo wiedział że zaraz będzie tak samo. Powoli się ściemniało. W końcu jasno purpurowe światło wychyliło się zza horyzontu, przenikając przez żywopłoty dzikiej róży.
- Nie... Kochanie..! - Powiedział sztucznie poruszonym głosem, chowając uśmiech w dłoniach.
Kobieta spojrzała na niego ze sztucznym smutkiem. Często towarzyszyła takim przedstawieniom. Bachor nie był zbyt ważny, ale przy wszystkich innych udawała że to jej skarb i drugi syn. Dla Williama to był żart, bo gdy nikogo nie było traktowała go jak szmatę.
***
Will biegł szybko przez ciemną dróżkę, do której słońce nie dochodziło spod dużych rozgałęzień i kołdry liści. Starał się opanować łzy i jakoś się uspokoić. Nie było to jednak łatwe bo wiedział że zaraz będzie tak samo. Powoli się ściemniało. W końcu jasno purpurowe światło wychyliło się zza horyzontu, przenikając przez żywopłoty dzikiej róży. Nagle poczuł dziwny chłód. Czy ktoś go tu w ogóle chciał? Wręcz przeciwnie. Nikogo tu nie interesował. Tak samo to czy teraz tutaj umrze z zimna, z głodu, czy go wilk rozszarpie. Niedługo, po ślubie, będzie jeszcze gorzej. Nikt nie będzie ukrywał że jest dla niego szmatą. Gdy umrze będzie tym lepiej, bo Carlise dostanie po nim zapisany spadek i cały jego dobytek. Ukląkł nagle na ziemi i skulił się. Wylewał łzy, które kapały na chłodną ziemię, a jego oddech tworzył parę, w mrocznie coraz bardziej zimnym otaczającym go powietrzu. Wtem na miejscu jednej z jego łez urosła piękna, czarna róża, wijąc się i oplatając jego ciało. Chłopak otworzysz szerzej oczy. Nie miał pojęcia co się dzieje.
Chłopak zaczął szybko mrugać, spanikowany.
Chłopak zaczął szybko mrugać, spanikowany. Po chwili jednak, jakby znikąd, poczuł przyjemne ciepło.. To było dziwne i nowe uczucie. Gdy spojrzał na kolczaste pędy, zamiast ich ujrzał silne, męskie ramiona, oplatające jego ciało. Przyglądał się chwile ze zdumieniem. Wystarczyło mrugnięcie by obraz sprzed chwili uległ takiej zmianie. Spojrzał ze zdziwieniem i ze strachem na właściciela rąk. Otworzył zaciekawione oczy, spoglądając na ciepło uśmiechniętego mężczyznę. Miał ciemno czerwone, iskrzące oczy, bladą skórę i dłuższe, czarne włosy, trochę dalej niż do ramion. Przez chwilę nie mógł oderwać od niego wzroku. Po minucie jednak odepchnął go od siebie przestraszony i uciekł na czworakach do tyłu. Mężczyzna uśmiechnął się szerzej ukazując swoje bialusieńkie kiełki. Wstał powoli i dostojnym krokiem podszedł do chłopca, wyciągając do niego dłoń. William w pierwszej chwili się wahał. Przecież wcale nie znał owego podejrzanego mężczyzny, ani jego zamiarów. Wystawił jednak niepewnie swoją. Pomógł nieśmiałemu chłopcu ostrożnie wstać. Chłopak zastanawiał się kim był ów mężczyzna.Wtedy czarnowłosy ukłonił się nisko i pocałował jego dłoń chłodnymi wargami, nie zwracając uwagi na speszony wzrok chłopaka i zakłopotane rumieńce.
- Nazywam się Jasper, wasza wysokość. To zaszczyt móc Cię poznać.
- Zaszczyt?- Zdziwił się po tym jak wszyscy go traktowali. - Ja.. Ja jestem..
- William. Tak, wiem. - powiedział z uznaniem czerwonooki przerywając chłopcu.- Skąd.. - zdążył wyszeptać, lecz nagle mężczyzna upadł na twarz przed jego postacią i wyszeptał: Uroniłeś dzisiaj trzydziesto-tysięczną łzę. Miał być to moment, gdy ja pojawiłem się w twoim życiu. - podniósł na niego wzrok. - Od dziś do mnie należysz.
- N..należę..? - spytał przestraszony, ze zdziwionym wyrazem twarzy.
- Nie obawiaj się. - wstał, "wtulając" dłoń w jego policzek. - Nie jestem tu po to by Cię wykorzystywać.
- Więc.. P..po co? - zapytał, rumieniąc się mimowolnie.
- Jestem tu po to. - szepnął, zbliżając twarz z niezwykłą szybkością w kierunku jego szyj. Chłopak nie zdążył zareagować, bo wzdrygnął się nagle a potem pobladł. Poczuł nie zbyt bolesne ukłucie, a potem impulsy i dziwne ciepło na swojej szyj. Chciał uciec, odepchnąć go. Ale nie mógł. Mężczyzna objął go lekko, nie przestając zatapiać kłów w jego szyj, a on mimowolnie położył drżące dłonie na jego ramionach. Otwierał szeroko oczy, zamurowany. Jednak musiał zacząć się opanowywać i oderwał się w końcu od chłopca, aby go nie zabić. Natomiast Will poczuł niewiarygodny ból w całym ciele, a z jego oczu popłynęły gorące łzy.
Jasper w końcu wyjął delikatnie kły. Chyba trochę przesadził, pomyślał, spoglądając na chwiejącego się chłopaka, zalanego łzami. Mimo wszystko, uśmiechał się delikatnie. Wcześniej nie posmakował smaczniejszej krwi. Znów zbliżył się do sparaliżowanego nastolatka i zaczął ostrożnie wylizywać jego rany po ukłuciach, przytrzymując go za ramiona. William spojrzał na niego ospałym wzrokiem. Nie wiedział co ma powiedzieć, ledwo go widział. To wszystko działo się tak nagle. Wampir, bo wywnioskował że mężczyzna musiał nim być, uśmiechał się delikatnie i tak samo szarmancko, trzymając jego ciało by się nie przewrócił. - Nie ładnie Cię potraktowałem. - powiedział mężczyzna. - Wybacz mi, dawno nie piłem krwi. Powinienem zachować się bardziej odpowiedzialnie do twej delikatnej osoby. - ukłonił się w geście przeprosin. Potem wziął go za rękę i usiadł pod drzewem, sadzając go ostrożnie na swoich kolanach. - Pozwól że opowiem Ci trochę o tym jak to się stało, że tu jestem. - i tym zdaniem rozpoczął długą opowieść...
- Czego się boisz? Przecież za nie długo i tak będziemy musieli to zrobić. - Powiedział patrząc mu w oczy z dziwnymi iskrami.
~...~